Tam, gdzie można być sobą

Człowiek będzie kochany, jeśli mimo posiadania wielkiej siły nie będzie wzbudzał lęku.

Cytat z książki „Autobiografia Jogina”

Paramahamsa Jogananda

Czasem w gabinecie spotykam się z pytaniem, które nie pada wprost: czy mogę być blisko kogoś, kto jest silny, i czuć się przy nim bezpiecznie? To pytanie kryje się w ciele — w spiętych barkach, w spojrzeniach uciekających w bok, w czujnym śledzeniu tonu mojego głosu. To pytanie, które zadają osoby po doświadczeniach przemocy, kontroli, emocjonalnego chłodu. Ich układ nerwowy nauczył się, że siła zawsze coś zabiera. Że nie można się przy niej rozluźnić, zasnąć spokojnie, być sobą.

A przecież to nie siła rani — rani jej nadużycie.

Znam dobrze ten lęk. Sama go kiedyś nosiłam. Wchodził ze mną do relacji, szeptał: „jeśli ktoś jest silniejszy, to znaczy, że może cię zranić”. I miałam wokół siebie takich ludzi — charyzmatycznych, wykształconych, przebojowych. I nieobliczalnych. Wystarczył jeden gest, jedno słowo, by napięcie z dzieciństwa wracało w ułamku sekundy.

A potem… spotykałam innych.

W pracy z pacjentami — a może lepiej: w towarzyszeniu im — widzę, że najgłębsze leczenie zaczyna się wtedy, gdy spotykają kogoś, kto ma moc, ale nie używa jej przeciwko nim. Kogoś, kto ma w sobie granice i jasność, ale nie karze. Kogoś, kto patrzy i widzi, ale nie ocenia. Z czasem ten ktoś może być terapeutą, partnerem, przyjacielem. Ale najpierw musi być kimś, kto nie wzbudza lęku.

Wbrew pozorom nie jest łatwo być takim człowiekiem. To wymaga ogromnej pracy wewnętrznej.
Ja też się tego uczyłam — jako kobieta, jako psychotraumatolożka, jako człowiek. Uczyłam się, że łagodność nie jest słabością. Że nie muszę wiedzieć wszystkiego, by być wystarczająca. Że nie muszę podnosić głosu, by być słyszana. Że moja obecność może być schronieniem — jeśli tylko nie przestanę być w kontakcie ze sobą.

Zdarza się, że pacjentka mówi: „czuję się przy pani inaczej niż zwykle. Nie muszę się bronić. Ale też nie czuję się zostawiona”. I wtedy wiem, że to, co robimy razem, to nie tylko terapia. To nowe doświadczenie kontaktu ze światem. Ze światem, w którym siła nie budzi lęku, lecz daje oparcie.

Nie każda siła ma postać miękkiego głosu. Czasem to właśnie stanowczość ratuje — powiedzenie „dość”, „to mnie rani”, „nie mogę tego dalej słuchać”. Ale prawdziwa siła nie potrzebuje, by inni się jej bali. Ona nie musi siać grozy, nie musi kontrolować, nie musi osądzać. Ona jest — i pozwala też być innym.

Dziś wiem: człowiek będzie kochany, jeśli mimo wielkiej siły nie wzbudza lęku. Bo wtedy miłość nie musi chować się pod stołem, nie musi zamierać, nie musi kalkulować. Może oddychać. Może rosnąć. Może wracać do domu.

I jeśli miałabym powiedzieć, co naprawdę leczy — to właśnie taka obecność. Obecność, która nie zastrasza. Obecność, która nie musi błyszczeć. Obecność, która niesie.

Ścieżki życia po traumie bywają kręte i strome,
wiele z nich przeszłam i o tych mogę rozmawiać
dając wsparcie, że warto wspinać się w górę.